No i odkrył, że w piątek przytarłam mojego, podkreślam mojego, mercedesa…
W życiu każdego z nas przychodzą dni, które chcemy jak najszybciej zapomnieć. Czasami są to ogromne tragedie, które zmieniają nasze życie raz na zawsze, a czasami - drobne niepowodzenia, które wtedy, w chwili ich wystąpienia, wydają się całym światem. Jak ten piątek, który na zawsze zapisał się w mojej pamięci jako "Dzień Zderzenia z Realnością" - choć w porównaniu do prawdziwych problemów, mogłabym go nazwać "Dzień Nietrafionego Manewru".
Już rano czułam, że to nie będzie mój dzień. Przesypiałam
alarm, kawa się przypaliła, a potem to już poszło lawinowo. Ale największe
kłopoty zaczęły się, gdy postanowiłam wyjechać z parkingu przychodni. A
właściwie, gdy starałam się tam wyjechać. W mojej obronie powiem, że miejsca
parkingowe zaprojektowano w sposób, który nie ułatwiał sprawy kierowcom, a
szczególnie kierowczyniom z niebywałą umiejętnością naciągania czasoprzestrzeni
wokół własnego auta.
"Delikatne stuknięcie" - tak to bym określiła.
Delikatnie, ale jednak zauważalnie przytarłam bok mojego, podkreślam, mojego
mercedesa o ceglasty mur przychodni. Dla świadka zdarzenia mogło się to wydawać
niczym, ale dla mojego męża, który święcie wierzy w czystość i nienaruszalność
każdego centymetra karoserii swojego (a właściwie naszego) samochodu, był to
akt wandalizmu na niespotykaną skalę.
Po obiedzie, kiedy już odłożyłam kluczyki na swoje miejsce,
mąż podszedł do mnie z miną człowieka, który właśnie rozstrzygnął losy świata.
"No i odkrył, że w piątek przytarłam mercedesa", zaczął. Jego ton był
tak poważny, jakby informował mnie o nadciągającym armagedonie. Wywiązała się
dyskusja - raczej jednostronna. Jego zdanie było jasne: muszę nosić ze sobą
sznurek, żeby mierzyć odległość od każdej przeszkody parkingowej?
Chciałam się śmiać, ale patrząc w jego zdeterminowaną twarz,
zrozumiałam, że on był śmiertelnie poważny. Sznurek? Czy to nie jest już
przesada?
Tego wieczora poczułam, jak ogromny jest dystans między moim
postrzeganiem rzeczywistości a jego. Jemu chodziło o materialną wartość, o
utrzymanie wszystkiego w perfekcyjnym stanie. Mnie - o swobodę, o mniejszą dozę
perfekcjonizmu, o możliwość popełnienia błędu, którą każdemu z nas powinno się
przyznać.
Ten incydent sprawił, że zaczęłam się zastanawiać nad swoim
życiem i miejscem, które w nim zajmuję. Zastanawiałam się, czy to ja utknęłam w
materialnym świecie, gdzie obija się samochody i nosi sznurki, czy to on
stracił kontakt z tym, co rzeczywiście ważne?
"Rozmyślania półwiecznej babki" nie byłyby jednak
rozmyślaniami, gdybym nie dostrzegła w tym wszystkim okazji do wzrostu, do
śmiechu z własnych potknięć, a przede wszystkim, do dialogu. Dialogu, dzięki
któremu uczymy się na własnych błędach i staramy się zrozumieć perspektywę
innej osoby - nawet jeśli oznaczałoby to noszenie sznurka w torebce.
Po tym wszystkim dochodzę do wniosku, że czasami to właśnie
te drobne niesnaski, śmieszne z perspektywy czasu wpadki, uczą nas najwięcej o
sobie samych i innych ludziach. I może właśnie w nich odnajdujemy prawdziwy
sens i cel życia w dojrzałym wieku - uczymy się akceptować niedoskonałości,
zarówno własne, jak i mercedesa, który niestety nie jest już tak błyszczący,
jak dawniej.
Komentarze
Prześlij komentarz