Poranna kakofonia i finansowe labirynty.

 

Wstałam później, bo jestem sową. Pogodzenie się z tym faktem zajęło mi lata – ale odkryłam, że akceptowanie własnego rytmu dnia jest pierwszym krokiem ku harmonijnemu życiu. W mojej kuchni panuje niespotykany spokój, tu moje myśli przepływają swobodnie, a słowa wylewają się na klawiaturę z łatwością, gdy w domu zapada cisza... Ale by dojść do tego momentu, muszę przebrnąć przez poranny hymn domowego chaosu.

 A tu już od wstania wyzwanie: szwagierek przybywa na kawę. To niecodzienna ceremonia, która z jednej strony jest momentem łączącym naszą rodzinę, z drugiej – momentem, w którym mój dopiero co obudzony mózg musi stawiać czoła ostrzałowi codziennych rytuałów. Nie minęła godzina, a mąż znanym mi już głosem informuje, że windykacja dzwoniła. Zaiskrzyło mi w całym ciele – zapomnienie o płatnościach to niestety jest oczywiście moją winą, bo w naszym domu, ja mam tą przyjemność wklepywania cyferek w komputer.

 Więc dzisiaj, jakby za karę za te chwile spędzone w miłosnym letargu przed ekranem komputera, muszę pozapłacać zaległe faktury. Krąg zobowiązań finansowych może się zdawać fatalnie nudny, lecz to kolejna praktyka, która nauczyła mnie dyscypliny.

 Nazbierają się one, te opóźnione płatności, jako ciche przypomnienie, że porządek musi być – ba, nawet w domu chaotycznej pisarki i myśliwego nocnych muz. "Bo nam jeszcze telefony zablokują", grzmi z korytarza przestroga męża. I ma rację, choćby ta myśl bolała moje kreatywne ja.

 To tylko opłaty – uspokajam się, nalewając kolejną filiżankę kawy, której parą staram się przegonić resztki dręczącego mnie lenistwa. Ale gdzie ta reszta obowiązków? Rozliczenie do skarbówki do 25-tego czeka na swoją kolej, każdego miesiąca  jak nieubłagane fatum. Złożyć wniosek do gminy o zwrot podatku akcyzowego muszę także, ale przecież to nie dzieło jednej chwili. W mojej głowie zarysowuje się strategia: pozbierać wszystkie faktury, które akumulowały się w stosy przysłonięte niezidentyfikowanymi przedmiotami na biurku, oraz wypisać wniosek, co ze sobą niesie kolejny akt odwagi w konfrontacji z biurokratycznymi smokami.

 Tak oderwana od pisarskiej weny, zanurzam się w świat reguł i terminów, ucząc się być jak te niezmordowane mrówki, które bez wahania wykonują swoje zadania. Jestem przekonana, że choć to mnie odciąga od literackich pasji, to jednak w jakiś magiczny sposób to wszystko wnosi do mojego życia równowagę.

 Pomiędzy kroplami kawy na rozliczeniach a śladami tuszu na fakturach odnajduję siebie – babkę półwieczną, która nadal tętni życiem, pełną kontrastów i chaosu, a jednocześnie porządku i dyscypliny. High five, przetrwałam kolejny dzień, kiedy życie po prostu działo się dookoła mnie.

 Chociaż na koniec dnia mogłabym opłakiwać stracony czas z książką idealną tylko w mojej głowie, wybieram uczcić ten dzień. Bo dzięki tym wszystkim "nudnym" obowiązkom nauczyłam się, że każdy moment jest częścią mojej historii. I kto wie – może akurat te z pozoru trywialne zajęcia to materiały na kolejny rozdział książki, która właśnie powstaje między rzędami cyfr na ekranie komputera.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Smaki Kociewia w Zajeździe Gniewko

Natura kobiety rozkwita w ogrodzie.

Wczoraj to już historia, a jutro to tajemnica...