W zatłoczonym świecie pełnym światłych, pędzących przez
życie postaci, trudno czasami uwierzyć w istnienie trwałej miłości. Dziś znowu
obchodzimy Walentynki, ten handlowy przytyk w kierunku emocji, który wszyscy
znamy, a ja, jak co roku, czuję się nieco zaniepokojona. Na zewnątrz zmysły
uwodzi świt, mój ogród wita wschodzące słońce, a dom otula nostalgiczny spokój.
Owszem, dziś też jest Środa Popielcowa, dzień namysłu nad
przemijaniem i czas na zastosowanie samodyscypliny w postaci postu. Moje
religijne zobowiązania zderzają się z chwilową pogonią za czułościami.
Potraktuję to jako przypomnienie, że każde święto, czy związane z wiarą, czy
też ze społecznym kalendarzem, może zostać przeżyte z osobistym urokiem.
Nie poświęciłam dziś wiele uwagi godzinie pobudki. Zazwyczaj
w tych latach, kiedy młodość jest już wspomnieniem, a przyszłość plącze się z
teraźniejszością, nie śpieszy mi się na powitanie dnia. Po co? Przecież wiem,
że lepsze momenty przyjdą właśnie wtedy, kiedy przestawię się na rytm bardziej
leniwego czasu.
Ale to, co wydarzyło się dziś, było czymś więcej niż
rytuałem. Mój mąż, ten, który podzielał ze mną wzloty i upadki przez grube
dziesięciolecia, wrócił z porannych obowiązków w oborze. I wiecie co? Czekał,
aż wstanę. Nie po to, aby może razem rozkoszować się jajecznicą na bekonie –
przecież post – ale by zaoferować mi coś bezcennego. W jego rękach leżał bukiet
świeżych kwiatów, ubarwiony jak
pocałunkiem poranka. "Kocham Cię", powiedział, a jego oczy mówiły to
samo bez słów.
I w tym momencie, stojąc w progu kuchni, z myślami rozbieganymi po całym spektrum rozmyślań, które
przynosi dojrzały wiek, poczułam się ponownie zakochana. Czasem zapominamy, że
miłość w dojrzałym wieku nie musi przybierać formy gwałtownych uczuć i
dramatycznych gestów. Często jest to subtelna wymiana uczuć, dotyk dłoni,
spojrzenie pełne zrozumienia i drobny, ale znaczący gest.
Nie potrzebujemy już wielkich wyznań – nasze wspólne życie
jest wyznaniem największym. Każda przeszła burza, każda zgodnie odnajdywana
radość i każde wspólne milczenie to melodia, która gra w tle naszego związku,
harmonijna i pełna głębokiej, niewypowiedzianej pasji.
Niech więc ten rozdział będzie hołdem dla miłości w
dojrzałym wieku – cichej, wytrwałej i przemyślanej. Dla miłości, która nie
potrzebuje okazji, aby się objawić, ale która potrafi znaleźć swoje miejsce
nawet w tak niekonwencjonalny dzień jak Walentynki przeplatane Środą
Popielcową. Niech będzie przypomnieniem, że każde święto może być celebrowane
na tysiące sposobów, a najważniejsze jest to, co tkwi w naszych sercach i jak
na co dzień pielęgnujemy nasze relacje.
Mówią, że miłość jest jak dobre wino – z wiekiem nabiera
głębi i smaku. Przez lata słyszeliśmy bajki o miłości jak o uczuciu, które wita
nas kwiatami i trwa na zawsze w nienaruszonej sferze namiętności i romantyczności.
Jednak rzecz w miłości dojrzałej tkwi nie tylko w słodkich słówkach i bukietach
róż. To także codzienność spleciona z drobnymi gestami, wspólnymi rozmowami do
późna, śmiechem, który rozbrzmiewa w domowym zaciszu, i milczeniem, które
czasem staje się największym wyrazem zrozumienia.
Patrzę na swoje małżeństwo z należytą pokorą oraz
wdzięcznością za to, że mogłam odkrywać jego warstwy przez kolejne dekady.
Uświadomiłam sobie, że małżeństwo to nieustanna przygoda, wyprawa w nieznane,
podczas której z każdym krokiem odkrywamy siebie i naszego partnera na nowo.
Tajemnicą, którą pielęgnowaliśmy każdego dnia, była
umiejętność słuchania i rozmowy. Niejednokrotnie zdawaliśmy sobie sprawę, że
wielkie mowy i idee schodzą na dalszy plan, gdy nocne rozmowy wędrują po
meandrach codzienności, wspólnych marzeń, a czasem po zupełnych drobnostkach,
które zapisują mapę naszych związków w sposób niepowtarzalny.
Uśmiecham się na wspomnienie naszych ataków śmiechu, kiedy
coś, co mogłoby wydawać się innym banalne, dla nas było epifanią humoru. W
małżeństwie powstaje własny język – zbiór prywatnych żartów, niewypowiedzianych
słów i półsłówek, których nikt inny by nie zrozumiał. To nasz unikalny kod,
zrozumiały tylko dla nas dwojga.
Z drugiej strony stoi milczenie. W młodości wydawało się
przerażające – niezręczne przerwy w konwersacjach interpretowało się jako znak,
że coś jest nie tak, że relacja się urywa. Ale z wiekiem uczymy się, że
milczenie ma swoją wartość. Jest momentem, kiedy nie trzeba słów, aby wyrazić
bliskość, zrozumienie, zgodę, a czasem po prostu wspólne bycie, bez potrzeby
wypełniania przestrzeni dźwiękiem.
W małżeństwie, które przeżywa wspólnie półwiecze, jest
jeszcze jedna rzecz, o której rzadko się mówi – jest to niezachwiana obecność.
Obecność, która zachęca do trwania, gdy zewnętrzny świat będzie zmagał się z
burzami. To poczucie, że mamy swoje schronienie, swoją przystań w drugiej
osobie. To dzięki tej niezłomnej obecności, nawet najcięższe chwile stają się
przystępne.
Dziś, kiedy spoglądam za siebie widzę nie tylko długą drogę,
którą przeszliśmy razem, lecz również mnóstwo skarbów, które udało nam się
zebrać dzięki naszej cierpliwości, miłości i pracy nad naszym związkiem. Nie
bez znaczenia są i te trudne momenty, które uczyniły nas silniejszymi.
Być może więc największą tajemnicą małżeńskiego sukcesu jest
zrozumienie, że miłość to nie tylko bukiet róż dostarczony w Walentynki, ale
każdego dnia dane nam na nowo rozumienie siebie, nauka, wyzwania i dzielenie
się życiem, które jest piękne właśnie dzięki swoim niedoskonałościom. Jest to
miłość, która nieustannie się naradza, zmienia i rozwija, niczym wijąca się
rzeka, która niezmiennie płynie naprzód, głęboka i niezgłębiona zarazem.
Komentarze
Prześlij komentarz