Wciąż żywe wspomnienia.

 Robiąc powoli porządki na poddaszu, dokonywałam swego rodzaju archeologii własnego życia. Składało się na nią strych pełen tajemnic, kąt wypełniony krzykliwymi reklamówkami – które kiedyś, ma się rozumieć, służyły za niezawodne naczynia na zakupy – wśród nich dwie pełne małych zakrętek, które zbierałam z myślą o jakiejś abstrakcyjnej, ekologicznej misji. Dwa worki małych słoików, równie ambitnie przygotowywane do przyszłych przetworów, teraz stały się reliktem moich niezrealizowanych, kulinarnych aspiracji.

 Wciąż szperając wśród resztek przeszłości, natrafiłam na starą szafę, kwintesencję opuszczonych wspomnień. I wtedy to znalazłam je – moje stare książki z Liceum Medycznego, wydziału pielęgniarstwa. Były tam również zeszyty, świadectwa drobnych triumfów i porażek, wszystko to, co kiedyś myślałam, że zostawiłam daleko za sobą.

 Ale nie tylko książki przywoływały historie. Był tam też zeszyt z praktyk, który sprawił, że moje serce gwałtownie przyspieszyło. Zapisane tam zmagania, radości i smutki praktyk na oddziałach szpitalnych, w przychodniach, szkołach i żłobkach... O Boże, ileż emocji związanych z tymi miejscami, z tamtymi ludźmi.

 Praktyki z piątej klasy medyka, które później uległy zapomnieniu, gdy uczelnia została zlikwidowana na początku nowego tysiąclecia. Czy ta decyzja miała swoje głębsze przyczyny, czy jednak była tylko administracyjnym capriccio? Przeniosłam się myślami do tamtych dni, kiedy to, co teraz jest Liceum Katolickim, pełniło funkcję szpitala św. Jerzego. Historyczne kuriozum, gdyż ironia losu sprawiła, że w miejscu lecznicy dusz i ciał, teraz rozwija się duchowość młodych ludzi pod opieką kościoła.

 Rozkładając te zapisane przeżycia przed sobą, uświadomiłam sobie, że to nie tylko kartki zapisane atramentem. To były dni mojej młodości, początki pasji, które kształtowały mnie jako człowieka i profesjonalistkę. Zarówno radości z pierwszych, udanych zastrzyków, jak i strach przed pierwszymi realnymi konsekwencjami naszych ludzkich błędów. Te praktyki, to był czas, kiedy jeszcze świat wydawał się prostszy – problematyka była jednoznaczna, a my w swoim idealizmie gotowi byliśmy na ratowanie całego świata, jednego pacjenta na raz.

 Wróciły wspomnienia o przyjaźniach, które wówczas wydawały się wieczne, o pierwszych konfrontacjach z cierpieniem i śmiercią, które nauczyły mnie pokory. O mentorkach, których mądrość i wyrozumiałość po dziś dzień stanowią dla mnie drogowskaz.

 Nagle poczułam żal, że ten piękny budynek, który uczył empatii i troski o ludzkie zdrowie, teraz naucza już czegoś innego. Ale zaraz potem przypomniałam sobie, że każda epoka ma swoje priorytety i wartości – i że dobro, którego nauczyłam się tam ja, jest teraz przekazywane w innej formie.

 Zamykając zeszyt pełen wspomnień, niedopisanych marzeń, ale też mnóstwa satysfakcji, postanowiłam, że choć moje kroki już dawno odeszły od medyka, to jego nauki i doświadczenia pozostaną we mnie na zawsze. Smutne i nostalgiczne, a przecież tak formujące i niezmiernie cenne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Smaki Kociewia w Zajeździe Gniewko

Natura kobiety rozkwita w ogrodzie.

Wczoraj to już historia, a jutro to tajemnica...