1 marca w ogródku - symfonia wiosny i rodzinna sielanka.
Wiatr przemierzał bezkresne pola, szurając suche
zeszłoroczne trawy, które cierpliwie czekały na wiosenne odrodzenie.
Przebiśniegi, jak dumne posłańcy wiosny, śmiało wystawiały swoje białe główki
ponad jeszcze zimny grunt mojego ogródka. Był to pierwszy dzień marca, dzień,
kiedy magiczny przełom między zimą a wiosną był już na wyciągnięcie ręki, a ja
postanowiłam celebrować go na swój sposób - spacerem pełnym ciepła rodzinnego.
Moje wnuki, pobudka życia i niewyczerpane źródła radości,
były dziś moimi towarzyszami. Trzylatek, którego żądza odkrywania świata była
równie rozkwitająca jak przebiśniegi, i roczny maluch, jeszcze niemający
swobody ruchów na własne nogi, spokojnie zaszyty w wózku, który dziadek
dzielnie wydobył z otchłani piwnicznej kryjówki, obiecywali mi dzisiejszy dzień
pełen przygód.
I były też pieski, nasze młode, pętające się wokół własnych
ogonów istoty. Półroczny szczeniaczek, którego entuzjazm do życia był równie
zaraźliwy co młodzieńczy zapęd, i trzymiesięczny maluszek, uczący się świata po
raz pierwszy, dodawali dynamiki każdemu naszemu kroku.
Dzieciątko, zatroskane przemijaniem dnia, rozpoczęło koncert płaczu, wbijający się w wiejską ciszę niczym nieproszony gość, wiedziałam, że lekarstwem będzie tylko i wyłącznie otwartość na pieśń natury. Ono, w swojej niewinności i czystości emocji, pokazało mi, że czasami wszystko, czego potrzebujemy, to świeże powietrze i zmiana otoczenia – krzta chwili wolności od ograniczeń czterech ścian. Stąd idea spacerek, nie za daleko, ale wystarczająco blisko, by zdobyć nowe perspektywy na znane otoczenie, skłaniała nas do drogi. Postanowiłam więc zaopatrzyć się w cierpliwość i zabrałam maluchy oraz psiaki na małą wyprawę.
Patrzyłam na to wszystko z fascynacją. Jak wnuczek, w przypływie dziecięcego zapału, zagrał w berka z pieskami, a roczny maluszek z wózka obserwował świat szeroko otwartymi oczami, zapewne zastanawiając się, kiedy będzie mógł dołączyć do swojego brata i skakać po kałużach oraz tropić skryte pod płatami zwiędłych liści kieszonki życia.
Obserwując ich, uświadomiłam sobie, że wiele można nauczyć
się od tych małych istot, pełnych niespożytej energii i niewinności.
Uświadomiłam sobie, że te proste chwile, które spędzamy razem, są prawdziwymi
klejnotami naszej codzienności; że każdy dzień z nimi to lekcja cierpliwości,
miłości i tego, jak czerpać radość z małych rzeczy.
Spacerując z moimi wnukami i psiakami, zrozumiałam, jak wiele mamy wspólnego – bez względu na wiek, każdy z nas chłonie świat każdym zmysłem.
Odkryłam 4 Kroki pełne radości:
1. Każdy krok to nowa historia. Obserwując ciekawość dzieci, zrozumiałam, że każdy krok może być nowym odkryciem. Pieski biegające od krzaku do krzaka, niczym małe inżynierki poszukujące nowych terenów, pokazały mi, że życie to ciągła nauka.
Niech każdy wasz dzień, drodzy czytelnicy, będzie spacerem w
otoczeniu miłości, niezliczonych odkryć i niekończącego się zdziwienia. Niech
przypomni Wam, że to właśnie te maleńkie kroki, te proste chwile, budują mosty
pomiędzy pokoleniami i tworzą tkankę naszych wspomnień.
Komentarze
Prześlij komentarz