Koronawirusowe odsłony srebrnych nici.

 

W tym niezwykłym rozdziale naszej wspólnej podróży po meandrach dojrzałego życia skupimy się na czymś, co dla wielu może wydawać się błahostką, ale z perspektywy półwiecznej babki nabrało głębokiego znaczenia – moich odwiedzinach u fryzjerki. Tak, drogi Czytelniku, to może być o wiele więcej niż tylko regularne cięcie i farbowanie włosów. To może być rytuał, przestrzeń dla refleksji, zmiany i tożsamości. Moja historia z Panią Pauliną zaczyna się dość prozaicznie, ale jak się zaraz przekonasz, każda wizyta stała się jak mały kamyczek układający mozaikę mojego życia.

Zanim świat poznał grozę koronawirusa, była tam moja mała oaza spokoju – salon fryzjerski Pani Pauliny. Z naszej wsi co miesiąc dojeżdżałam do miasta, aby poddać swoje włosy profesjonalnej opiece. Był to czas oddechu od codzienności, niewielkie święto, które pozwalało mi czuć się zadbaną i młodszą.

Wszystko poszło jednak nie tak, gdy świat złapał gorączkę paniki - koronawirus wciągnął nas do swojego mrocznego tańca. Nastały miesiące izolacji. Fryzjerki, tak jak wiele innych miejsc, zostały zamknięte, a moje włosy, nieokiełznane przez ręce profesjonalistki, zaczęły żyć własnym życiem.    Zostawiona sama sobie z odrostami jak chmura burzowa nad głową, poczułam ciężar każdego roku niemal podwójnie. Święta wielkanocne minęły w cieniu siwizny i obowiązkowego odosobnienia, podczas których niewiele było powodów do świętowania.

Kiedy w końcu świat zaczął wracać do normalności, a ja do Pani Pauliny, zobaczyłyśmy się w nowej sytuacji. Spoglądając w lustro, zastanawiałam się, czy ta kobieta z siwizną to rzeczywiście ja. A potem nastała chwila, gdy Pani Paulina zaproponowała: "Może spróbujemy czegoś nowego?".

To była jak lawina zmian. Postanowiłyśmy, że rozjaśnimy moje włosy, aby siwe pasma były mniej widoczne. Ten drobny zabieg przyniósł niespodziewany efekt, odmłodził mnie nie tylko wizualnie, ale i duchowo. Teraz mieszałyśmy jasne z brązami, co miesiąc eksperymentując z odcieniami i fakturami. Siedząc w fotelu, ze sreberkami na głowie i kubkiem aromatycznej kawy z ekspresu, odzyskiwałam swoje "ja", które gdzieś tam zapodziało się w zabieganiu i szarej codzienności. 

Każda wizyta jest jak terapia - skrawek folii, powiew farby, kawa z ekspresu i nastrój, który przynosi poczucie odnowy. Pani Paulina nie tylko tworzy dzieła sztuki na mojej głowie, ale też pozwala mi odnaleźć siebie w labiryncie zwierciadeł i refleksów światła. 

Każda wizyta u Pani Pauliny przekształciła się w coś znacznie więcej niż rutynową pielęgnację. Stała się momentem introspekcji i przyjmowania zmian, które przynosił ze sobą każdy nowy dzień. Fryzura, którą nosiłam, była odzwierciedleniem siebie – kobiety, która, chociaż nabrała życiowych sińców, potrafiła się zmieniać, dostosować i przede wszystkim, celebrować każdą chwilę swego istnienia.

Teraz, z każdym spojrzeniem w lustro, widzę kobietę, która śmieje się w twarz czasowi, mieszając kolory życia na swojej własnej palecie. Rozświetlona postać, której nowa fryzura jest jak kolejny rozdział niepisanej historii, gotowej na nowe przygody. 

Drogi Czytelniku, czy Ty także znajdujesz głębszy sens w codziennych rytuałach? Czy potrafisz odnajdywać siebie w drobnych czynnościach pielęgnacyjnych? Niech ta historia będzie przypomnieniem, że życie składa się z między innymi z takich małych chwil, które potrafią wydobyć nas z otchłani rutyny i przywrócić poczucie własnej wartości.

 

  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Smaki Kociewia w Zajeździe Gniewko

Natura kobiety rozkwita w ogrodzie.

Wczoraj to już historia, a jutro to tajemnica...