Wiara, rodzina i chrzcielne wyprawy.
3 marca, mimo, że to zwykły dzień w kalendarzu, objawił się
w naszym domostwie jako dzień pełen rytuałów rodzinnych i duchowych odnowień.
Jak każdej niedzieli, dom napełniał się aromatem wypieków i wonią wspomnień.
Córka od rana zabrała się za twórcze ratowanie dojrzałych
bananów. "Lepiej ich nie marnować, mama," rzekła, mieszając złociste
musy w głębokim naczyniu. Z jej zacięcia w pracy wyłaniało się coś więcej niż
zwykła troska o żywność. Było to miłosierne uczczenie każdego składnika, który
miał zaszczyt służyć naszym kubkom smakowym. Ciasto bananowe, wypiekane przez
jej sprytne dłonie, nie tylko zadowoliłoby nasze podniebienia, ale i przekaże
historię każdego z tych bananów – od gorących plantacji, przez tysiące mil
podróży, aż do naszej skromnej kuchni.
Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, syn podjął kolejne
zadanie – przejęcie obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który peregrynuje
po naszej diecezji. Ikona, towarzysząca każdej rodzinie na doby, jest symbolem,
że w życiu nic nie jest dane na zawsze, a każda chwila z błogosławieństwem
niech będzie traktowana jak cud.
W wieczór, kiedy cisza wydobywa najgłębsze zadumy, odnalazłam chwilę na intymne spotkanie z wiarą i własnym sercem. Modliłam się nie tylko we własnych intencjach – wybierałam słowa ze szczególną pieczołowitością – ale również za zdrowie moich bliskich. W szepcie wieczornym echowały podziękowania za dar czasu, za rodzinną więź i czar chwil, jak te, kiedy córka piecze ciasto, a syn trzyma do chrztu dzieciątko.
Nasz dom, choć z pozoru opanowany codziennością, w dniu jak
dzisiaj, stał się sanktuarium życia, gdzie każde małe wydarzenie przypominało o
wielkości prostych radości, które są chlebem dla duszy.
Komentarze
Prześlij komentarz