Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2024

Wciąż żywe wspomnienia.

 Robiąc powoli porządki na poddaszu, dokonywałam swego rodzaju archeologii własnego życia. Składało się na nią strych pełen tajemnic, kąt wypełniony krzykliwymi reklamówkami – które kiedyś, ma się rozumieć, służyły za niezawodne naczynia na zakupy – wśród nich dwie pełne małych zakrętek, które zbierałam z myślą o jakiejś abstrakcyjnej, ekologicznej misji. Dwa worki małych słoików, równie ambitnie przygotowywane do przyszłych przetworów, teraz stały się reliktem moich niezrealizowanych, kulinarnych aspiracji.   Wciąż szperając wśród resztek przeszłości, natrafiłam na starą szafę, kwintesencję opuszczonych wspomnień. I wtedy to znalazłam je – moje stare książki z Liceum Medycznego, wydziału pielęgniarstwa. Były tam również zeszyty, świadectwa drobnych triumfów i porażek, wszystko to, co kiedyś myślałam, że zostawiłam daleko za sobą.   Ale nie tylko książki przywoływały historie. Był tam też zeszyt z praktyk, który sprawił, że moje serce gwałtownie przyspieszyło. Zapisan...

Plan był taki…

  Zaczęło się od tego, że plan był taki: syn będzie sobie robił pokój na górze. Na niedostępnym, zapełnionym drobiazgami poddaszu, gdzie rzeczy, które wydawały się nie ułomnymi świadkami naszej przeszłości, znalazły swoje schronienie. Poddasze to swego rodzaju rodzinne archiwum, w którym każdy przedmiot mówił "pamiętam", a przestrzeń, która powinna unosić się wolna i szeroka, ściśnięta była pamiątkami i drobnymi skarbami.   Pokój córki i syna był poligonem doświadczalnym dla każdego, kto marzył o chaosie kontrolowanym. Mniejszy, wspólny z mężem, to nasze osobiste sanktuarium, które mimo iż przepełnione, emanowało ciepłem. A poddasze? Poddasze pałętało się po umysłach jak stary segment sprzeciwiający się upływowi czasu, niemalże protestując przeciwko nowoczesnej szafie, która, mimo że sięgała od podłogi aż do sufitu, nie była w stanie pochłonąć wszystkiego. Mój księgozbiór – usunięty. Słoiki na przetwory – zgromadzone przez lata. Kartony, buty, przepisy kulinarnie ukryte w g...

W życiu pielęgniarki i rolniczki.

  Kiedy zatrzymuję na chwilę bieg codziennego życia, na myśl przychodzą mi dni przepełnione pracą, zmiany osobiste i transformacje świata wokół mnie. Wszystko to tworzy mozaikę mojego życia, tak jakąkolwiek inną, wyjątkową i bogatą w doświadczenia. Może nie mogę nazwać się ekspertem od życia – kto może? – ale jestem ekspertką od swojego życia, i tym właśnie chciałabym z Tobą podzielić się, drogi czytelniku. Kiedy zaczynałam karierę zawodową, pielęgniarstwo wydało się naturalnym wyborem. Było to powołanie, które kazało mi się troszczyć o innych, o ich zdrowie i dobre samopoczucie. Dwa lata pracy na oddziale chirurgii jeszcze jako panna były wyczerpujące, ale jednocześnie niesamowicie satysfakcjonujące. To był dla mnie czas nauki, doświadczeń i życiowych lekcji, które ukształtowały mnie zarówno jako człowieka, jak i profesjonalistę. Przemiany przyszły wraz z miłością do męża – skromnego rolnika, dla którego bliskość natury, zwierząt i harmonii życia wiejskiego stanowiła całą isto...

Niespodziewani goście i lekcje życiowe.

  Ja pierniczę, z tą wieczną rutyną. Jeszcze chwila, a wydłubię sobie oczy tym nudnym wpatrywaniem się w tabelki i wykresy, które nie mają końca, ani początku. Tak, wiem, rozważne gospodarowanie domowym budżetem to podwalina finansowej stabilności, ale czasami marzy się choć chwila odskoczni od tej codziennej monotonii.  Wtem, jak spadające z nieba trampoliny, życie zsyła mi przygodę – oto córka, zmuszona głodem (czyli tym najbardziej oczywistym z ludzkich instynktów), zabiera się za przyrządzenie spaghetti. Można by rzec, że tu również jest pewna monotonność – makaron, sos, trochę bazylii, czosnek- ale przynajmniej jest to jakaś odmiana od cyferek.   A jak gdyby tego było mało, dokonuje się inwazja. Młodszy syn wpada do domu jak huragan, z tą różnicą, że zamiast podmuchów wiatru niesie wiadomość, iż krowa w oczach puchnie – i to wręcz dosłownie. Cóż, ta syzyfowa praca musi czekać na później . Lecę do obory…   W oborze panuje niepokój. Mąż zatroskany, krowa z o...

Poranna kakofonia i finansowe labirynty.

  Wstałam później, bo jestem sową. Pogodzenie się z tym faktem zajęło mi lata – ale odkryłam, że akceptowanie własnego rytmu dnia jest pierwszym krokiem ku harmonijnemu życiu. W mojej kuchni panuje niespotykany spokój, tu moje myśli przepływają swobodnie, a słowa wylewają się na klawiaturę z łatwością, gdy w domu zapada cisza... Ale by dojść do tego momentu, muszę przebrnąć przez poranny hymn domowego chaosu.   A tu już od wstania wyzwanie: szwagierek przybywa na kawę. To niecodzienna ceremonia, która z jednej strony jest momentem łączącym naszą rodzinę, z drugiej – momentem, w którym mój dopiero co obudzony mózg musi stawiać czoła ostrzałowi codziennych rytuałów. Nie minęła godzina, a mąż znanym mi już głosem informuje, że windykacja dzwoniła. Zaiskrzyło mi w całym ciele – zapomnienie o płatnościach to niestety jest oczywiście moją winą, bo w naszym domu, ja mam tą przyjemność wklepywania cyferek w komputer.   Więc dzisiaj, jakby za karę za te chwile spędzone w miłos...

Rytuały poranka.

Przekroczyłam magiczną pięćdziesiątkę z poczuciem, że życie nabiera nowych barw, a każdy dzień to kolejna strona toczącej się opowieści. Wsi, w której żyję, świt miewa swoje specyficzne rytuały, o których niegdyś myślałam z lekkim przymrużeniem oka. Teraz, kiedy harmonia z otoczeniem stała się dla mnie tak ważna, odkrywam je na nowo.   Poranki wypełniają działania precyzyjne i przemyślane, a jednym z nich jest pobieranie mleka od naszych kochanych krów. Ale nie tylko to. W naszym rolniczym kalendarzu dziś swoje miejsce ma jeszcze inny, równie istotny rytuał. Otóż, nasz niezawodny zootechnik, zaraz po tym, jak mleko zostanie przebadane pod kątem jakości i zawartości składników, zabiera się za wpisywanie urodzeń cielaków do systemu w Federacji. Natomiast ja  w portalu Agencji Rolnictwa. Tego rodzaju rejestracja to nie tylko biurokratyczny obowiązek, ale również swego rodzaju świętowanie nowego życia, które rośnie siłą w naszym mlecznym gospodarstwie.   Chwytając za komp...

Oj, się porobiło

  Ten ostatni czwartek był dniem, w którym los zaczął drażnić rzeczywistość swoimi ironiami. Zmarła babcia mojej synowej. Babcia, która, wydawało się, czekała ze swoim odchodzeniem tylko na jedno: powrót wnuka z zagranicy. Nie potrafię pojąć, jak przebogata musi być więź pomiędzy ludzkimi sercami, by jedno z nich było w stanie wytrwać na granicy dwóch światów, czekając na ostatnie pożegnanie.   Mój syn, który z racji pracy nie przebywał w kraju, właśnie wrócił zza granicy aby spojrzeć w oczy swojej babci po raz ostatni. I kiedy jego kroki zabrzmiały echem w domowym korytarzu, kiedy jego dłoń złapała jej zmęczoną rękę, zegar wybił północ. Dziesięć minut później, w otulinie cichej szpitalnej nocy, babcia oddała ostatni oddech. Była godzina 00:10, dzień 27. urodzin mojego syna. Ten szczególny zbieg okoliczności sprawił, że moment ten na zawsze został wryty w nasze pamięci jak symboliczna pieczęć, łącząca początek i koniec, życie i śmierć.   Ironia losu sprawiła, że w dni...

Miłość w pełni dojrzała- Walentynki a ja cały czas kocham swojego męża.

Obraz
  W zatłoczonym świecie pełnym światłych, pędzących przez życie postaci, trudno czasami uwierzyć w istnienie trwałej miłości. Dziś znowu obchodzimy Walentynki, ten handlowy przytyk w kierunku emocji, który wszyscy znamy, a ja, jak co roku, czuję się nieco zaniepokojona. Na zewnątrz zmysły uwodzi świt, mój ogród wita wschodzące słońce, a dom otula nostalgiczny spokój.   Owszem, dziś też jest Środa Popielcowa, dzień namysłu nad przemijaniem i czas na zastosowanie samodyscypliny w postaci postu. Moje religijne zobowiązania zderzają się z chwilową pogonią za czułościami. Potraktuję to jako przypomnienie, że każde święto, czy związane z wiarą, czy też ze społecznym kalendarzem, może zostać przeżyte z osobistym urokiem.   Nie poświęciłam dziś wiele uwagi godzinie pobudki. Zazwyczaj w tych latach, kiedy młodość jest już wspomnieniem, a przyszłość plącze się z teraźniejszością, nie śpieszy mi się na powitanie dnia. Po co? Przecież wiem, że lepsze momenty przyjdą właśnie wtedy...

Nowe paznokcie – tym razem walentynkowe: trzy krwisto czerwone i po dwa jasne z czerwonymi serduszkami. Boskie!

  Ciepłe promienie słońca delikatnie budziły mnie z porannego snu, a moje myśli tańczyły w rytm oczekiwań zbliżającej się wiosny. Dzień zaczynał się wyjątkowo – miałam umówioną wizytę u mojej ulubionej stylistki paznokci, Dagi. Z pewnym rozczarowaniem przypomniałam sobie, że poprzednie terminy trzeba było przełożyć. Daga, będąca w końcówce ciąży, niespodziewanie urodziła córeczkę tydzień temu, zmuszając nas obydwie do zmiany planów. Ale oto był nowy dzień, a comiesięczny rytuał pielęgnacji paznokci czekał na nowe odrodzenie. Zanim jeszcze postawiłam stopę poza swoje progi, wzięłam głęboki oddech i zastanowiłam się nad tym, jak wiele zmienia się w życiu – jak bardzo jest ono nieprzewidywalne i frapująco skomplikowane. Oto ja, półwieczna babka, wciąż uczę się elastyczności oraz tego, jak czerpać radość z niespodziewanych zwrotów akcji codzienności. Moje odbicie w lustrze łazienki po raz kolejny potwierdziło, że jestem dokładnie w miejscu, gdzie chcę być w swoim życiu. Nie potrzeb...

Dzisiejszy dzień minął na pozbawianiu jestestwa dwóch ostatnich gęsi.

  Zanim zacznę ten rozdział, pozwólcie, że zanurzę Was w atmosferze naszego wiejskiego życia, na tle którego rozgrywa się większość moich rozmyślań. Jest w tym wszystkiemu swój rytm, uparty i bezkompromisowy, przypominający, że każdy dzień nosi w sobie zarówno piękno, jak i swego rodzaju okrucieństwo natury. Dzisiejszy dzień zaczynał się jak każdy inny. Poranne słońce muskało delikatnie zardzewiałe zawiasy starego płotu, gdy moje myśli wędrowały po meandrach znaczenia życia, a mój mąż przygotowywał się do czynności, której ja bym nigdy nie podjęła – pozbawiania życia naszych gęsi. To prawda, że nasz 22-letni syn, poszukując odrobiny wiejskiej idylli na wiosnę, zakupił sześć kaczek, które z niewytłumaczalnych przyczyn zaczęły rosnąć w niezwykle szybkim tempie.   Odkryliśmy, że nie są to zwyczajne kaczuszki, ale pełnoprawne gęsi. Jakże dramatycznie brzmiało stwierdzenie, że dwie z nich zdechły, zanim zdążyły na dobre zagościć w naszym domostwie. Pozostałe cztery, patrzące ...

Ostatki Radości i Niespodziewany Zwrot Akcji

  Wieczorem wrócili rodzice naszych wnuków po seansie filmowym. Było to dla nich chwilowe "uwolnienie się" od obowiązków rodzicielskich, a dla nas dodatkowy czas, by celebrować obecność wnuków. Zabrawszy swe pociechy, podwieźli nas   i dołączyliśmy do towarzystwa starszej siostry mojego męża, która zaprosiła nas na ostatki. Był to czas beztroski i relaksu, gdzie rodzinne więzi znów okazały się przepiękną opowieścią z naszego życia. Szwagierka, jej córka z mężem, ja i mój mąż, stworzyliśmy małą enklawę ciepła i rodzinnego szczęścia. Ostatki wiązały się z tradycją, z nostalgią i oczywiście z radosnym toastem. "Pan Tadeusz" towarzyszył nam, wypełniając pokój dźwiękiem bąbelków oraz śmiechów, przypominając, jak bardzo czasem wartościowe jest to, co znajdujące się w kieliszku, ale poniekąd także i to, co poza nim. Towarzystwo było doskonałe, bo przecież "piją miasta, piją wioski" – bez względu na wiek, są takie dni, gdzie wszyscy znajdują wspólny język w ra...

Chaotycznie cudowny dzień

 Proste prawdy' mogą wydawać się banalne, ale w nich właśnie tkwi niezmierzona mądrość i przewodnik do znajdowania radości w codzienności. W dzisiejszych czasach, kiedy przyspieszenie i cyfrowa gonitwa często kradną nam spokój, właśnie ten rodzaj 'przesłania w butelce', które przepływa przez wieki i pokolenia, potrafi przywrócić harmonię w naszym życiu. Dzień rozpoczął się zwyczajnie – choć to luty, to deszczowo, a wokół poziom wód gruntowych był mocno wyrównany. Szare obłoki powłóczyły się po niebie ołowianej barwy z wolna opadając ku ziemi, a jej wilgotny oddech wnikał w każdą szparę naszej wiejskiej chaty. W tej chwili jeszcze nie wiedziałam, że to będzie dzień pełen niezwykłych doznań. Nagłówek tego rozdziału może wydawać się tajemniczy, a jego zawartość jeszcze bardziej zaskakująca. Ale kiedy nauczymy się czytać między wierszami życia, odkryjemy, że nasi najmłodsi często przynoszą nam lekcje najgłębsze, których byśmy się nie spodziewali. Chciałabym podzielić się z ...

Opieka nad wnukami – chaos, miłość i ciche sukcesy

 Słońce powoli zbliżało się ku zachodowi, a jego promienie mieniły się w ciepłych barwach, wręcz zapraszających do szeptanego do ucha dnia: "Dość już, możemy odpocząć". Jednak w domowej scenerii, kiedy troska o maluchy wypełnia pomieszczenie dźwiękiem i energią, zakończenie dnia zdawało się być jedynie pobieżną sugestią.   Dzisiaj była kolejna taka odsłona – pilnowanie wnuków. Młodszy z nich, którego roczek zbliżał się wielkimi krokami, stanowił żywy przykład tego, jak energia młodości potrafi przeciwstawić się każdej przewidywalności. Dziecko to, mimo swej nikłej ilości przeżytych lat, już śmiało stawiało kroki, balansując na granicy równowagi i chaosu. Ale kiedy nadszedł wieczór – ten czas, w którym cienie stają się dłuższe, a zmęczenie dnia jednocześnie otula i przytłacza – mały człowiek wpadł w wir niezadowolenia. Jego płacz mógłby, jak wierzę, wstrząsnąć spokojem nawet najbardziej obojętnego sąsiada.   Przyznam szczerze, ulgą jest, że moje obecne cztery ścian...

Luty. W oczekiwaniu na wiosnę

  Był zimny, jeszcze zimowy dzień lutowy, kiedy srebrzyste światło poranka kradło się przez zmrożone gałęzie drzew, próbując przełamać siłę zimy, która sztywnie trzymała wszystko we władaniu swego chłodnego oddechu. Zima w pełni, a w jej sercu - luty, miesiąc, który muska przesilenie, niby nieuchronne obietnice zmian. Dotąd dni mijały mi na przewidywanych rutynach i wspominkach, na podsumowaniach i planach, które z uporem starałam się tworzyć, aby nadać kolejnym chwilom sens w ułomności tego, co nazwałam moim półwieczem.   Lecz dzisiejszy poranek przyniósł mi niespodziankę, jakby natura zdecydowała się wyszeptać mi tajemnicę, której poszukiwałam na kartach własnych rozmyślań. Wybrałam się na krótki spacer, obejść stary ogród, który zna już dziesiątki moich sekretów i tysiące kroków. Pod naszym domem znalazłam je - maleńkie, a jednak niezmiernie odważne przebiśniegi.   Przez całe zimowe miesiące, ziemia wydawała się spowita żałobną szatą śniegu i lodu, odmawiając j...

No i odkrył, że w piątek przytarłam mojego, podkreślam mojego, mercedesa…

 W życiu każdego z nas przychodzą dni, które chcemy jak najszybciej zapomnieć. Czasami są to ogromne tragedie, które zmieniają nasze życie raz na zawsze, a czasami - drobne niepowodzenia, które wtedy, w chwili ich wystąpienia, wydają się całym światem. Jak ten piątek, który na zawsze zapisał się w mojej pamięci jako "Dzień Zderzenia z Realnością" - choć w porównaniu do prawdziwych problemów, mogłabym go nazwać "Dzień Nietrafionego Manewru".   Już rano czułam, że to nie będzie mój dzień. Przesypiałam alarm, kawa się przypaliła, a potem to już poszło lawinowo. Ale największe kłopoty zaczęły się, gdy postanowiłam wyjechać z parkingu przychodni. A właściwie, gdy starałam się tam wyjechać. W mojej obronie powiem, że miejsca parkingowe zaprojektowano w sposób, który nie ułatwiał sprawy kierowcom, a szczególnie kierowczyniom z niebywałą umiejętnością naciągania czasoprzestrzeni wokół własnego auta. "Delikatne stuknięcie" - tak to bym określiła. Delikatnie, ...